O niemotywowaniu się przed treningiem.

Jakiś czas temu - dla mnie już w zamierzchłych czasach - studiowałam andragogikę. Kiedyś napiszę o tym kierunku więcej, bo to dość ciekawy temat, dzisiaj gwoli wyjaśnienia powiem, że andragogika zajmuje się edukacją osób dorosłych i ich funkcjonowaniem w życiu zawodowym.

Duża część zajęć na tym kierunku poświęcona była doskonaleniu warsztatu trenera, czyli tego jak prowadzić szkolenie, żeby uczestnicy chcieli nas słuchać i angażowali się w ćwiczenia, a przede wszystkim - żeby zrealizowali cel szkolenia i wynieśli z niego jakąś wiedzę lub nową umiejętność. Głównym dylematem studentów tego kierunku było jednak to z czego my, dwudziestokilkuletnie osoby, mamy kogoś szkolić. Warsztat na studiach zdobywamy - super, tylko tej treści merytorycznej szkolenia trochę brakuje...
Najczęściej podawanym przykładem tematyki, z której możemy szkolić innych były umiejętności miękkie - i oczywiście motywacja, bo nie oszukujmy się, większości z nas czasami jej brakuje. Mimo tego, że bardzo lubię prowadzenie zajęć, zawodowo zajęłam się inną dziedziną, ale...

...przychodzi czasami taki dzień jak na przykład wczoraj. I nie mogę wówczas nie powrócić myślami do motywacji. 

Ostatnie pół roku było w moim życiu  szalone.
Zaczęłam nagle (bardzo nagle!) nowe studia, męczyłam się w poprzedniej firmie, zmieniłam mieszkanie, zmieniłam w końcu też pracę, zaliczyłam sesję na studiach, a to wszystko z niezłą harówką nad spełnieniem marzenia w tle (udało się spełnić!). No i  w końcu przyszła niby wiosna, ale ja jestem T A K zmęczona. Naprawdę. Zmęczona zmianami, stresem, kontuzją i milionem spraw, które nade mną wiszą. 
I w taką marcową środę, kiedy żongluję pracą etatową, pracą zdalną, blogiem, uczelnią i bałaganem w mieszkaniu naprawdę nie potrzebuję motywacji, żeby pójść na balet i zajęcia na pointach.
Nie dlatego,że mam tej motywacji w nadmiarze. Po prostu nie widzę nic, co mogłoby mnie zmotywować do pójścia tam i ciężko mi sobie wyobrazić jakiegokolwiek trenera zajmującego się motywacją, który by mi wczoraj pomógł. To taki dzień, kiedy ciężko dostrzec jakąkolwiek zachętę, która sprawiłaby, że zacznie ci się chcieć. 

Więc poszłam na balet nie chcąc.

Dlaczego w takie dni jak wczoraj nie szukam motywacji?
Bo to nie działa, proste.
Jak to mówią: jeśli chcesz - znajdziesz sposób, jeśli nie chcesz - znajdziesz wymówkę. Ja wczoraj nie chciałam i to bardzo.
Ten czynnik, który sprawił, że wczoraj jednak spakowałam te moje baletki i ubrałam dresik i wyszłam z domu to SAMODYSCYPLINA. Serio, tam gdzie kończy się motywacja, warto wrzucić automat i po prostu robić to, co trzeba robić. 

Motywacja jest ci potrzebna, żeby wybrać sobie cel, żeby wybrać drogę, którą do niego dojdziesz i żeby podjąć decyzję, że to jest dokładnie to, czego chcesz i rozpocząć pracę nad tym.  Potem, jeśli naprawdę bardzo ci na tym celu zależy, na co dzień możesz zapomnieć o motywowaniu się, bo chęć osiągnięcia go będzie tak wielka, że żaden deszcz i żadne inne wymówki nie pozwolą ci zrezygnować. Samodyscyplina to automat, który w pamięci ma zapisane to, czego tak bardzo chcesz i drogę, która do tego prowadzi - dzień po dniu bez zastanawiania się po prostu realizujesz kolejne kroki.

Uważam, że jeśli ktoś ma bardzo duży problem z podjęciem działań w jakimś kierunku i wytrwaniu w swoich postanowieniach, to po prostu nie zależy mu aż tak bardzo na tym i spokojnie może sobie to odpuścić. Wierzę w to, że powinniśmy skupiać naszą energię na rzeczach, na których naprawdę nam zależy i myślę, że każdy ma taki cel, choć często potrzeba czasu, żeby go sformułować i skonkretyzować (okej, wiem, że musimy pracować nawet jak nam się nie chce, ale możemy pracować po to, żeby mieć kasę na to, na czym nam zależy :D).

Najgorsze co ja mogę sobie zrobić w takie dni jak wczoraj to poddać się wątpliwościom i dopuścić do siebie pytania czy aby na pewno to jest dobry dzień na trening, czy może przypadkiem nie jest to dobra okazja do odpoczynku, no i oczywiście, przecież od jednego opuszczonego treningu nic mi się nie stanie! Jak pozwolę sobie na takie myśli to naprawdę ciężko mi wyjść z domu. Mam w tygodniu treningi, co do których nie ma "nie chce mi się" i bez względu na okoliczności zrobię wszystko, żeby na nie dotrzeć, ale mam też takie, które tak naprawdę nie pomogą mi osiągnąć mojego celu, są dodatkową przyjemną godziną tańca i w ich przypadku muszę szukać sobie motywacji, bo nie leżą w obszarze mojej samodyscypliny. 
Na szczęście lata praktyki w zmuszaniu się do ruchu mimo różnych przeciwności i obecny bardzo piękny cel sprawiają, że jadąc na co dzień na samodyscyplinie w niezłym tempie przemierzam moją drogę. 

Podsumowując, motywacja jest super, jeśli szukasz inspiracji do podjęcia nowych działań, jeśli chcesz coś ulepszyć, ale nie wiesz jak, jeśli szukasz nowej drogi. Ale motywacja i cały proces "chłonięcia jej" niestety wymaga dużo czasu, dlatego do realizacji codziennego planu prowadzącego do określonego już celu jest ci potrzebna samodyscyplina i jasność dokąd i po co zmierzasz. 
Szukanie motywacji w internecie i u innych osób, żeby znaleźć nowy pomysł i go wdrożyć - TAK, szukanie motywacji, żeby ruszyć tyłek i zrobić kolejny mały i zaplanowany krok w kierunku swoich marzeń... oh błagam, po prostu wstań i to zrób. 

PS jako wymówki traktuję wszystkie ściemy, które podsuwa czasami umysł - wszystkie "muszę popracować wieczorem", a wiadomo, że i tak skończysz z serialami i wszystkie "oj jestem przemęczona", ale na shopping to by się poszło. Jeśli jesteś bardzo zmęczony, chory, masz jakiekolwiek problemy ze zdrowiem, kondycją fizyczną i psychiczną lub ogarniasz życiowe sprawy i nie możesz czegoś zrobić (iść na trening, napisać rozdziału itd) to to jest OKEJ i po prostu tego nie robisz i to jest NORMALNE! Po prostu warto nauczyć się odróżniać ściemy prowadzące do lenistwa od uzasadnionych powodów do chwilowej zmiany planów. 

Komentarze

Popularne posty