Hej Taniec, jestem Ci wdzięczna za... Część 1.

Dziś zaczynam serię postów o tym, co dał mi taniec. Plusów jest tak dużo i są tak ważne, że nie potrafię zrobić z nich wypunktowanej listy.
Jak myślę o korzyściach płynących z tańca to bardzo dużo rzeczy przychodzi mi do głowy, ale jeśli miałabym wybrać tą najważniejszą dla mnie, to byłoby to
POCZUCIE SPRAWCZOŚCI.
Najpierw powiem Wam o historii, jakich wiele.
Jako dziecko nie miałam problemów z nauką ani z kontaktami towarzyskimi, całkiem nieźle rysowałam i pisałam, ale szczerze mówiąc najwygodniej mi było w moim małym świecie książek. Moją największą zmorą zawsze były lekcje wf, ponieważ - co zostało mi do dzisiaj - lekkie dotknięcie mnie skutkuje wielkim siniakiem, więc wszystkie gry zespołowe były dla mnie koszmarem, a moja astma nie pomagała w głupich sprawdzianach polegających na bieganiu bez końca wokół boiska.
Przez wiele lat próbowałam znaleźć sobie coś, przy czym zostanę na dłużej, z czym chciałabym związać swoją przyszłość i w czym wytrwam. Bez większego powodzenia. Szczerze mówiąc przez wiele wiele lat słyszałam o słomianym zapale i że nie kończę niczego, co zaczęłam. Dzisiaj jako dorosła osoba uważam, że warto zaczynać nowe rzeczy i ich nie kończyć, jeśli nam nie pasują, ale jako dziecko i nastolatka nie miałam takiej świadomości. Tak sobie myślę, że zawsze byłam "nie dość..." Nie dość dobra, mądra, zaangażowana, wysportowana, uzdolniona, chuda, ładna, bystra, szybka i naprawdę niespecjalnie czułam swoją moc.
Był też czas, kiedy moc sprawczą to czułam tylko w stosunku do porażek.
A potem pojawił się taniec, w którym byłam totalnie beznadziejna i totalnie zakochana. Z perspektywy czasu myślę, że nikt, nawet ja,  nie spodziewał się, że to historia na dłużej. Pomysł na taniec też nie był jakiś niestandardowy: znajomi z liceum cośtam tańczą, więc o tym słucham, przychodzą ferie zimowe, a w szkole tańca rusza kurs od podstaw. I tadam, oto jestem. 
Początki na tańcach często wyglądają podobnie: nie pamiętasz kroków, nie wiesz która ręka jest prawa, a która lewa, nie masz pojęcia jak ruszyć swoją klatką piersiową, nie dotykasz palcami podłogi, podejrzewasz u siebie zawał serca na każdych zajęciach, patrzysz z podziwem na instruktorki, które mają kocie ruchy i zastanawiasz jak to możliwe, że ktoś się tak rusza, a ciebie generalnie najlepiej opisuje słowo "kłoda".
Ale chodzisz na te zajęcia.
I się zmieniasz.
I nagle przychodzi dzień, kiedy możesz oddychać, pamiętasz układ, sięgasz, skaczesz, kręcisz. Serio, tylko dlatego, że wytrwałeś.
To historia jakich wiele i nie jest specjalnie szczególna. Ktoś, kto nie umiał tańczyć poszedł na kurs, pochodził kilka lat i teraz umie. Dlaczego to dla mnie tak ważne, skoro tysiące osób robią to samo?
Bo w życiu przychodzi czasami bardzo kiepski październik, kiedy mając 19 lat możesz się dowiedzieć, że nie tylko musisz odłożyć swoje plany na jakiś czas, ale może na zawsze i ogólnie... no nie tak miało wyglądać twoje życie. Ja miałam taki październik. Po nim był rok na onkologii, a wszystkie podejrzenia zawału serca z sali tanecznej przeniosły się na rzeczywistość. A potem wcale nie było lepiej. 
Dziś parę lat później jestem jedną z najbardziej optymistycznych osób, jakie znam. W 2 lata doświadczyłam więcej niż niektórzy ludzie przez 80 lat swojego życia (i to dobrze!). Jeśli mogłam wziąć na klatę tamten październik i parę innych rzeczy, to mogę wziąć wszystko. I nie miałabym tak mocnej klaty gdyby nie taniec, który pokazał mi, że jeśli bardzo chcę i poświęcę dużo, czasami bardzo dużo wysiłku i czasu, to w końcu to zrobię. Odzyskanie poczucia, że jestem odpowiedzialna za to jak wygląda moje życie i za to jak ja je odbieram, moje poczucie sprawczości zawdzięczam własnie temu, że naprawdę byłam beznadziejna jak zaczynałam tańczyć... a już nie jestem. Dzięki temu zmierzyłam się z paroma strasznymi rzeczami, a walka o powrót do zdrowia i powrót do tańca była tak ciężka - i zakończona tak wielkim sukcesem - że moje poczucie sprawczości powoli zmienia mnie w superbohatera.
Tańczenie jest super i załatwia wiele spraw. Nie musisz martwić się o ilość batoników zjadanych przy biurku, o nudę w wolnych chwilach (bo ich nie masz :D), o sposoby na poznanie nowych ludzi i o to, co będziesz robić przez najbliższe x czasu. Ale tańczenie też może załatwić wiele spraw zepchniętych w baaardzo ciemne zakamarki twojej głowy i zrobić z tobą taki porządek, że żaden rak cię nie połamie.
Wiem, że piszę jakby to bylo takie łatwe. Nie, nie było. Było bardzo niełatwe. Ale gdyby taniec nie nauczył mnie chwilę przed, że to nieprawda, że jestem mięczakiem, to bym tego nie udźwignęła.
Hej Taniec, dziekuję.

Komentarze

Popularne posty